Przeskocz do treści

Delta mi!

Życie na żywo

O pożytkach z lodu w wiaderku (II)

Magdalena Fikus

o artykule ...

  • Publikacja w Delcie: marzec 2016
  • Publikacja elektroniczna: 29 lutego 2016

Czytelników Delty, a także Redaktorów, zapytałam, czy mogę napisać, w kolejnym numerze, dalszy ciąg historii Panazkubełkiemlodu (Delta 2/2016). Redakcja pozwoliła, zatem zaczynam od krótkiego streszczenia części pierwszej...

W 1972 roku na Uniwersytecie Stanforda powstała publikacja, w której opisano postępowanie umożliwiające "sklejanie" DNA różnego pochodzenia, a warunkiem powodzenia było uzyskanie tych różnych DNA w wyniku działania tego samego enzymu restrykcyjnego. Enzym, o którym mowa, nazywa się Eco RI i działa na DNA wtedy, gdy znajduje się tam sekwencja nukleotydów GAATTC. Ściśle rzecz biorąc, tylko wtedy. Oznacza to, iż jeśli w cząsteczce DNA takiej sekwencji enzym nie odnajdzie, to nie zadziała, choćbyśmy gorąco go do tego namawiali. Bardzo szybko ludzie odkryli, że enzymów restrykcyjnych (zawsze w bakteriach) jest mnóstwo, każdy działa na inną sekwencję nukleotydów i, dobierając ich kolejność, możemy, nadal precyzyjnie, uzyskiwać różne fragmenty DNA. Przed 1972 rokiem, także w Stanford, znaleziono inny enzym, ligazę, który wykonywał reakcję odwrotną - sklejał różne fragmenty DNA (uzyskane za pomocą tego samego enzymu restrykcyjnego).

Wyprodukowanie różnych enzymów restrykcyjnych i ligazy może być komercyjnie interesujące - zwalnia tych, z szalonymi pomysłami łączenia DNA konia i psa, z trudu preparowania narzędzi: enzymów restrykcyjnych i innych preparatów koniecznych do realizacji szalonych pomysłów. To właśnie zrobił Panzkubełkiemlodu, i udał się do laboratoriów, w których, jak był pewien, znajdzie nabywców na swoje preparaty. Był to strzał w dziesiątkę, tym bardziej cenny, że pierwszy!

Niestety, nie umiem sobie przypomnieć, jak się dziś nazywa ta wspaniała firma Panazkubełkiemlodu. Wydaje mi się, że zaczyna się na B. Ale w laptopowych zapiskach kolegi biotechnologa znajduje się ponad 20 różnych firm tego rodzaju, wszystkie na B. Co oznacza, że w przeglądarkach można ich znaleźć tysiące (zaczynających się na różne litery) i mają z czego żyć. Produkują nie tylko setki preparatów enzymatycznych, ale od ponad 20 lat coś, co po angielsku nazywa się kit. Zestaw. To jest zestaw już gotowych odczynników, często gotowych mieszanin odczynników biologicznych, które należy mieć, w odpowiedniej kolejności zmieszać, aby uzyskać odpowiedni, oczekiwany wynik. Kity mogą służyć do dzielenia DNA, łączenia i rozdzielania różnych fragmentów DNA, sekwencjonowania DNA, syntetyzowania DNA, frakcjonowania DNA itd., cokolwiek chcielibyśmy temu DNA uczynić.

Pojawiają się natychmiast problemy.

  • Trzeba wiedzieć, co się chce dzięki kitowi osiągnąć. Nie da się tego robić bezmyślnie.
  • Trzeba mieć na takie zakupy pieniądze. Jednostkowe koszty nie są bardzo duże, ale przyzwoita lodówka inżyniera genetycznego (tak, to właśnie oni!) zawiera dziesiątki takich preparatów, a ich czas życia jest ograniczony.
  • No i znowu trzeba myśleć, gdy uzyska się wynik końcowy. Często opracowuje go program komputerowy, który trzeba do swojej myśli dostosować.
  • Trzeba się śpieszyć, także z publikacją, bo rzadko nie czujemy na karku oddechu tych, co mieli podobny pomysł. Wiąże się to z coraz częstszą potrzebą pracy w dużych (ponad 100 osób) interdyscyplinarnych zespołach. Tak jest szybciej, wydajniej i wiarygodniej. Ale kto potem dostanie Nagrodę Nobla?

Przed możliwymi negatywnymi skutkami inżynierii genetycznej ostrzegali w 1973 roku wybitni uczeni amerykańscy, nim jeszcze zaczęły to robić media i przerażeni laicy. Był wśród nich późniejszy noblista, Paul Berg. Z satysfakcją odnajduję jego nazwisko na całkiem aktualnym apelu uczonych o ostrożność w potencjalnym zastosowaniu metody CRISP (Science, 2015) do modyfikacji genomu ludzkiego. Tyle, że z przecieków naukowych (są i takie) wynika, iż już za takie zadania zabrali się uczeni chińscy.